Loading...

....swiadectwa


ŚWIADECTWA

Wyznanie jednej z kobiet należącej do Ligi Matek:

Odkryłam, że w moim życiu wszystko jest ważne, to jak pracuję, jak przygotowuję posiłki, jak służę mężowi, dzieciom, jak wygląda mój dom i moje pokoje. To wszystko w perspektywie poznanych wartości stało się ważne, pełne sensu. Zaczęłam w prostej służbie kobiecej w domu odkrywać sens mojego życia, realizować się oraz dostrzegać źródło radości. Nie zniechęcałam się ani moimi upadkami, ani słabościami członków rodziny. Wiedziałam, że Święty w życiu codziennym to nie ten, który jest doskonały i nie ma już żadnych wad, ale ten, który to, co robi odnosi do Boga i ciągle zaczyna od nowa.

Świadectwo mężczyzny i ojca rodziny:

Jestem wdzięczny Bogu, że na mojej drodze życia spotkałem Ruch Szensztacki. Zafascynowała mnie osobowość założyciela, który w trudnościach, niezrozumieniu kochał Kościół. Później, gdy głębiej poznałem duchowość szensztacką, zrozumiałem, że również jako ojciec rodziny jestem wezwany, by kochać Kościół i tej miłości uczyć moje dzieci. Powoli, od Maryi i Ojca Kentenicha zacząłem uczyć się tego nowego alfabetu miłości: zrozumienia i zachwytu nad tajemnica Kościoła, ponoszenia ofiar dla jego budowania, dostrzegania w Kościele Rodziny Bożej, szacunku wobec hierarchii. Zupełnie inaczej popatrzyłem na Kościół. Przestał on być dla mnie instytucja, a stał się wspólnota, w której mam swoje miejsce i do budowania jego wspólnoty jestem wezwany. Zrozumiałem, że Kościół - to ja; że bez Kościoła nie jestem w stanie osiągnąć zbawienia. Inaczej również popatrzyłam na kapłanów, którzy przestali być dla mnie "urzędnikami" sprawującymi funkcje, a stali się szafarzami Bożych tajemnic (...). Poczułem się za Kościół odpowiedzialny, ale nie w tym sensie, by wykazywać braki życia parafialnego, nieudolne inicjatywy, czy też niezadowolenie z kazania niedzielnego. Moja odpowiedzialność zrozumiałem jako zaangażowanie w życie parafii, mój wkład, moja życzliwa, dyskretna radę. Czułem się odpowiedzialny, by innych prowadzić do wspólnego domu parafialnego - do świątyni oraz pomóc w parafii tworzyć rodzinę.


" BYLEM KIEDYS ZASYPANY ! Dzialo sie to w roku 1964 w kopalni "Wujek" w Katowicach., 800 m. pod ziemia. Pracowalem wtedy na scianie weglowej, gdzie nasza grupa 4 - ch gornikow zajmowala sie podsadzaniem wybranego wyrobiska piaskiem. Tam wtedy budowalismy tamy podsadzkowe. Na scianie pracowalo wtedy 33 gornikow i ...kombajn weglowy. Zawal przyszedl ok. 9:00 rano. Rozlegl sie potezny huk, zalegla ciemnosc, pelno bylo pylu weglowego, zaczelo sypac ze stropu, obudowa stalowa sciany zmniejszyla sie do polowy i zostala czesciowo polamana. Slyszalem krzyki i nawolywania. Pozniej wszyscy zgromadzili sie w wyrobisku gdzie bylo najwiecej miejsca i powietrza. Powietrze mielismy z rurociagu. Nie bylo tylko wody. Prawie kazdy gornik mial ze soba troche jedzenia i picie. Wiedzielismy, ze zasypalo nas z obydwu stron i ze sami nie mozemy sie uwolnic. Wiedzielismy pozniej po sygnalach akustycznych po rurociagu, ze probuja nas ratowac. W zawale spedzilismy 96 godzin. Bylem wtedy samotnym czlowiekiem, tam jednak widzialem strach, gehenne i rozpacz kolegow, tych co mieli rodziny. Widzialem ludzi slabych, placzacych i zlamanych psychicznie Podtrzymywalismy sie wzajemnie na duchu i pocieszalismy sie. Dzielilismy sie solidarnie jedzeniem. Tam wtedy wszyscy nagle zaczeli wierzyc w Boga. Modlilismy sie wspolnie kleczac, nawet ci najbardziej zagorzali komunisci (Sztygar i brygadzisci).Wiedzielismy, ze ekipy ratownicze pracuja. To nam dodawalo sil i nadziei. Tamto wydarzenie bylo dla mnie lekcja zycia i uswiadomilo tam nam wszystkim, ze to nie my jestesmy panami naszego zycia. O tym wypadku ze wzgledow propagandowych, nie powiadomiono nawet opinii publicznej. Wszyscy zostali uratowani. Mielismy tylko trzech rannych. Szczesc Boze ! "