Loading...

Ludzie Boga




Jest w „Ludziach Boga” niezwykła scena: mnisi spożywają w milczeniu kolację – jest to jednak wyjątkowa kolacja nie tylko dlatego, że za chwilę zostaną uprowadzeni (o czym nie wiedzą), ale również dlatego, że brat Luc częstuje wszystkich dobrym czerwonym winem i włącza piękną muzykę. Kamera filmuje z bliska twarz każdego z zakonników – widzimy wzruszenie, zamyślenie, radość, ale też bolesne skupienie i przeczucie, że za chwilę nadejdzie to, co najtrudniejsze. Twórcom filmu udała się rzecz niezwykła. W tej prostej, dziejącej się w bardzo skromnym entourage’u scenie uchwycili coś z ducha prawdziwej ostatniej wieczerzy i modlitwy w Ogrójcu – radość braterstwa i trwogę przed śmiercią, na którą zdecydowano się w imię miłości.


W nocy z 26 na 27 marca 1996 r. uzbrojona bojówka porywa siedmiu z dziewięciu zakonników przebywających w klasztorze. Dwa miesiące później GIA (Zbrojna Grupa Islamska) ogłasza, że wobec impasu w negocjacjach między rządami Francji i Algierii, zamordowała porwanych. (Istnieje też wersja, według której mnisi zginęli w wyniku pomyłki algierskiej armii). 30 maja 1996 r. na drodze nieopodal Médéi zostają znalezione... głowy mnichów.


O. Michał Zioło, polski trapista – który miał w klasztorze w Tibhirine odbywać swój nowicjat – tak je opisuje: „Mnisi założyli szkołę dla dzieci z Tibhirine, zatrudniali przy pracach polowych mieszkańców wioski, ale początkowo wciąż był to klasztor-kalka dużych francuskich opactw. Wszystko się zmienia wraz z podjęciem praktyki lekarskiej przez brata Łukasza i przybyciem w 1971 r. do klasztoru o. Christiana. To założona przez Łukasza przychodnia otworzyła klasztor na ludzi zza muru, zaczęły nawiązywać się przyjaźnie, budowało się wzajemne zaufanie. Mnisi byli zapraszani na śluby, pogrzeby, muzułmańskie święta. Mieszkańcy Tibhirine przychodzili do mnichów ze swoimi problemami, nie byli onieśmieleni, bo bracia żyli skromnie. (...) W końcu mnisi pościli z muzułmanami w czasie ramadanu, pościli też w czasie Wielkiego Postu – nie było pomieszania, synkretyzmu, łatwego podlizu, kupowania sobie tą praktyką zaufania. Był to nie tylko wyraz szacunku wobec islamu, ale czas pytań kierowanych wprost do Boga: Co, Panie, chcesz nam powiedzieć o sobie przez wiarę tych ludzi?”

O. Christian, przeor z Tibhirine zostawił swój duchowy testament, pisany od 1 grudnia 1993 r . do 1 stycznia 1994 r. Pisał w nim m.in.: „Jeśli zdarzy się pewnego dnia (...) że padnę ofiarą terroru, który zdaje się ogarniać wszystkich obcokrajowców żyjących w Algierii, pragnę, aby moja wspólnota, mój Kościół, moja rodzina pamiętały, że ODDAJĘ życie Bogu i temu krajowi. Uwierzcie, że jedyny Mistrz wszelkiego życia nie jest obcy nawet tak brutalnej śmierci. (...) Umiejcie złączyć moją śmierć z tyloma innymi, które także dokonały się w przemocy, a pozostały anonimowe i nie wyrwały świata z obojętności. Moje życie nie jest bardziej cenne niż jakiekolwiek inne. Ale nie jest też mniej cenne. (...) Żyłem wystarczająco długo, aby czuć się wspólnikiem zła, które zdaje się, niestety, przeważać w świecie, a także zła, które tak ślepo mnie uderzy. (...) Znam też karykaturalne formy islamu, które są natchnieniem pewnego typu islamizmu. Jest rzeczą zbyt łatwą uspokoić swoje sumienie, utożsamiając tę drogę religijną z integryzmem ekstremistów. Dla mnie Algieria i islam to coś innego, to jedno ciało i jedna dusza. (...) Moja śmierć, oczywiście, może wydać się potwierdzeniem racji tych, którzy uważali mnie za naiwnego idealistę: »No, niech powie teraz, co o tym myśli!«. Ale właśnie oni powinni wiedzieć, że w ten sposób zaspokoję najbardziej dręczącą ciekawość. (...) Składam dzięki Bogu (...). W to DZIĘKUJĘ (...) włączam oczywiście Was dawni i obecni przyjaciele (...). Włączam w nie także Ciebie, przyjacielu ostatniej chwili, który nie będziesz wiedział, co czynisz. (...) I niech nam obu, dobrym łotrom, będzie dane znaleźć się w raju, jeśli tak spodoba się Bogu, Ojcu nas obu. Amen

Źródło: Tygodnik Powszechny